Nie chciałam najpierw zaburzać chronologii notek, ale potem stwerdziłam, że co tam… Jakoś się połapiecie. Wszak jestem przekonana, że ten blog czytają sami nieprzeciętnie (NADprzeciętnie) inteligentni ludzie :]

Obecnie jestem po prawie 7 miesiącach leczenia chemicznego. Biorę w żyłę co dwa tygodnie (plus minus) po 48 godzin. Certyfikowany lekoman z honorowymi śladami od przypalonych żył na skórze.

Ostatnio zmieniono mi jeden lek, bo poprzedni przestał dzałać. Niby na wątrobie ładna poprawa – mam już „tylko” 6 zmian, 3-7 mm, co w porównaniu z początkową diagnozą – 18 zmian do 2 cm, jest rewelacją, ale za to nastąpił rozsiew do płuc. Nie wiem ile mam zmian w płucach, bo niezwykle profesjonalna pani doktor opisująca skan napisała, że „więcej niż było”. A że były dwie, to mamy obszar poszukiwań absurdalnie rozmyty.

W każdym razie  w związku z pogorszeniem sytuacji, zaordynowano mi Irinotekan zamiast Oxaliplatyny. Od środy siedzę w szpitalu. W związku z ograniczeniami proceduralnymi, które z pewnością wymyślił jakiś geniusz, dwa dni stracone. Środa – nic, czekam. Jestem „przyjęta do szpitala”. Czwartek – mądre głowy obradują i postanawiają co ze mną zrobić. Ja oczekuję. Piątek – podłaczają mnie wreszcie do niebieskich woreczków z trutkami.

Plus nowej terapii taki, że mnie ręka nie piecze. Minus – wczoraj zaliczyłam zgon samopoczuciowy. Czułam się jak dętka, oczy mnie bolały, głowa mnie bolała, wszystko mnie bolało od leżenia. Spać w nocy nie mogłam.

Ale już mi przeszło, czuję się dobrze, tylko niewyspanie.

Mój cudowny, najcudowniejszy w świecie mąż, któremu poświęcę jeszcze osobny rozdział, dotrzymał mi swego przemiłego towarzystwa. Podgrzał obiadek od kochanej teściowej, pograł ze mną w Carcassonne (super planszówka – polecam!) i scrable :] Rozwinęliśmy się intelektualnie nad poziomy i przy tym czas szybciej zleciał.

Posiedzę tu jeszcze jutro (małżonek czcigodny również pobędzie ze mną i nawet urwiemy się na spacer, bo mnie rano już odłączą od moich dragów). Wyjdę w poniedziałek, bo w niedzielę nie ma wypisów (ani przepustek) – kolejny genialny pomysł organizacyjny.