Brzuch poszedł do szpitala, z cudowną teściową. Na onkologii szast-prast, pani wice-szefowa obsłuchała brzuch i wystawiła skierowanie na chirurgię. Do poradni. Ale że jestem nieźle skumplowana z ordynatorem chirurgii, postanowiłam uderzyć do niego i sprawdzić, czy się nie da jakoś przyspieszyć sprawy. Czekałyśmy na niego z pół godziny.

Potem pan doktor zaczął szukać pani doktor która robi punkcje. Nie znalazł. Znalazła się po dwóch godzinach i wtedy okazało się, że mijała nas na korytarzu z 15 razy. Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej która to, bo bym jej werbalnie skopała tą dupę, w której nas miała.

W końcu pokój opatrunkowy i stwierdzenie: „Ale pani ma skierowanie do poradni!”

„Wiem, ale ordynator mnie przysłał od razu tutaj.”

Poszła się dowiadywać. W końcu stanęło na tym, że mam przyjść jutro rano, założą mi drenik, potrzymają dzionek i puszczą do domu – z tym drenikiem, żebym sobie sama spuszczała jak coś się zbierze…

Tak więc jeszcze jedna doba męki.