Dziś zabrał mnie pan Emil do swojego szpitala – gigantycznej budowli. Szybciutko, przez pogotowie ratunkowe („J’ai mal a l’estomach… oł, aj, oj…”) trafiłam do pokoju zabiegowego, który, uwaga – nie umywał się do naszych, polskich. Taka tam biała salka, po której się wszyscy szwendają.
Pan doktor zjadł obiadek (francuscy doktorzy też muszą jeść) i przyszedł się ze mną dogadywać. Szło opornie, bo mój francuski medyczny jest jeszcze gorszy niż ten niemedyczny i wyjaśnienie, że „to jest dren, przez który odciągali mi płyn z otrzewnej” było prawdziwym sprawdzianem mojej determinacji. Potem nadciągnął pan Emil z odsieczą i odetchnęłam z ulgą – teraz mogłam być pewna, że załatwiłam sobie punkcję, a nie przeszczep wątroby.
Pan Emil postanowił mi wyciągnąć dren – tą durną, sterczącą rurkę, którą nosiłam w trzewiach przez 2 miesiące. PET pokazał, że płyn w otrzewnej jest, a z rurki nic nie idzie. Czyli zatkana, nieprzydatna i w ogóle kto mi to kazał tak długo nosić. Ano nikt mie nie kazał, bo nikt mi nic na ten temat nie powiedział. Załadowali, zaszyli, pozbyli się. Voila!
Operacja usuwania drenu była niezwykle bolesna. Ciągnie pan Emil rurkę, wyszła na jakieś 3 cm i nie ruszy. Luz jest, obraca się, ale nie wyłazi. Ja się drę, bo strup mi się naciąga, pęka i całkiem niemiło się robi, pan Emil tłumaczy, że niemiło to norma i że musi „trochę” boleć. A to nie trochę, tylko jak sk…syn boli. Drę się dalej. I nagle… POP! Wyskakuje… KULKA. Patrzymy na siebie z panem Emilem z głupimi minami, nawet zapomniałam, że boli. Cóż. dren miał plastikową kulkę pod skórą, żeby się nie wyśliznął był. Cudowna niespodzianka.
Robimy punkcję.
Miły pan doktor atakuje mój brzuch strzykawą ze znieczuleniem. Aj, pstryk i niby ma nie boleć. Ładuje teraz pan doktor kilkucentymetrowy wenflon w niby-ma-nie-boleć miejsce i znowu boli jak syn ladacznicy. Chyba się władował gdzieś obok znieczulenia… Pan Emil komentuje: „Tylko ty twierdzisz, że boli, więc jesteś w mniejszości.” 😉
Płyn idzie po kropelce, od niechcenia. Gdzie te hektolitry, które utrudniają mi życie? Kręcą panowie wenflonem, ustawiają, ale rewelacji nie ma. Pan Emil stwierdza, że to trzeba jeszcze raz, wyżej, grubszym i dłuższym wenflonem, bo może zrosty po operacji przeszkadzają. Se myślę – dobra, dam radę. Znowu znieczulenie i tym razem wbijanie wenflonu nie boli – widocznie pan Emil ma lepsze oko i trafia tam, gdzie powinien.
Manewrujemy wenflonem – rezultaty mizerne. Zaczynam więc kombinować: na prawy boczek, na lewy, unoszę się, napinam brzuch, ruszam prawą nogą, lewą i… okazuje się, że ruchy czynią cuda. W końcu sport to zdrowie. Pracujemy więc. Pan Emil steruje rurką, ja się kręcę i wychodzę z siebie. Pan Emil mnie chwali, że taki pięknie współpracujący pacjent…
Ile ja się dziś naćwiczyłam! Chyba od lipca me szczątkowe mięśnie tyle nie pracowały.
Do domu wracaliśmy przy klasyce, tupiąc nogami, kiwając głowami i mrucząc pod nosami:
Doskonały jest 😀 Świetna płyta.
Teraz siedzę w łóżku, mam w brzuchu trzy dziury i jakoś tak mnie trochę to boli. Ale jest plus: rurka mi się nie czepia i mogę leżeć na prawym boku!
A jutro przylatuje małżonek mój 😀
15 Komentarzy
Comments feed for this article
1 października 2010 @ 08:05
Kasia
A jak wyglądają założenia terapeutyczne. Czy oprócz odbarczania jest plan jakowegoś leczenia gada?
4 października 2010 @ 20:34
Herzogin Cecilie
Plan jest bardzo ogolny na razie. Jakas chemia z nadzieja, ze zadziala, potem chemia bezposrednia w guzy i jak sie poszczesci, to operacja. To plan maxi, optymalny.
Czekamy az bede miala ubezpieczenie… Lykam Xelode, poki co.
1 października 2010 @ 10:21
Kinga
Kasieńko jesteś dzielna 😀
4 października 2010 @ 20:32
Herzogin Cecilie
Mnie trudno to odczuc. Na pewno jestem zmeczona.
1 października 2010 @ 15:24
Pola
Widzę, że ten wyjazd to nie takie hop siup, trochę się narobisz! Fajnie, że masz jeszcze energię coś napisać… Kciukasy
4 października 2010 @ 20:31
Herzogin Cecilie
Malo mam tej energii. Duzo mnie kosztuje kazda mobilizacja – taki bezwlad decyzyjny przychodzi… Zmuszam sie. Albo inni, na szczescie, staraja sie mnie jakos zmotywowac.
2 października 2010 @ 10:04
Joanna
Jesteś dzielna, wspaniała, niezwykła.
Ja bym zabiła spojrzeniem/oddechem/długopisem po pierwszych nieudanych próbach manewrowania przy drenie.
Podziwiam Cię i wielbię.
4 października 2010 @ 20:30
Herzogin Cecilie
Ech… a jakiez mamy wyjscie? Czasem jest ciezko, ale nie wysiade przeciez z tego pociagu. Trzesie, brud, smrod, miejsc siedzacych brak, ale jedziemy dalej…
3 października 2010 @ 18:51
madziara
Po raz kolejny widzę wielką Kobietę z niesamowitym podejściem do życia. Codziennie trzymam sklejone ręce do Boga- bo przecież Ci sił trza, z tego co czytam, to tony sił i cierpliwości! Ściskam delikatnie i pamiętam ciągle, zapamiętale, z nadzieją i radością, że nadal piszesz…równie mocne uściski dla Mamy!
4 października 2010 @ 20:29
Herzogin Cecilie
Bardzo, bardzo dziekujemy. Trzeba sil, cierpliwosci i modlitwy – ona daje sile i cierpliwosc 🙂
3 października 2010 @ 19:12
Doro
Tak trzymaj, Assa! Pozdrawiam Was bardzo serdecznie 🙂
4 października 2010 @ 20:28
Herzogin Cecilie
Dzieki 🙂
Staram sie, choc nie kazdego dnia mam takie nastawienie…
4 października 2010 @ 22:03
Raiz
Kasiu! Niesamowita Kobieto Trzymaj Się!
Pozytywne Fluidy lecą do Ciebie z Krakowa.
4 października 2010 @ 22:22
Herzogin Cecilie
Dziekuje 🙂 Lapie te fluidy!
3 października 2010 @ 22:05
smerfetka1
Po odbarczeniu powinnaś się poczuć lepiej przynajmniej nie będziesz tak szybko się męczyła.Pozdrawiam i życzę dużo wytrwałości.Ja znów jutro do szpitala brrrrrr